Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…
Serwetkową techniką zdobienia przedmiotów, zwaną decoupage (w skrócie decu), zainteresowałam się lata temu, jeszcze w czasach kiedy Internet dopiero raczkował. Trudno uwierzyć, ale nie było wtedy ani YouTube, ani Facebooka. Nie było więc ogólnie dostępnych filmików pokazujących, jak kleić serwetki, żeby się nie podarły, jak wtapiać wzory w tło czy wreszcie jak zabezpieczać przedmioty, by długo nam służyły. Skąd zatem wzięło się moje zainteresowanie decoupage? Odpowiedź brzmi: z księgarni. W księgarni bywałam wtedy bardzo często i pewnego dnia buszując wśród regałów znalazłam swego rodzaju przewodnik po tej technice zdobienia. Pokochałam decu od razu.
Niestety, tego samego nie można powiedzieć o decu – mimo moich najszczerszych chęci nie wychodziło prawie nic. Przewodnik opisywał wszystkie kroki, ale dość pobieżnie, więc trudno mi było dojść do tego, co robię źle. Spod mojego pędzla wyszło kilka prac, ale z żadnej nie byłam tak naprawdę zadowolona. Odłożyłam więc marzenia o byciu dekupażystką na bok. Zajęłam się innymi sprawami, ale stos niewykorzystanych serwetek co jakiś czas o sobie przypominał (głównie przy robieniu gruntownych porządków).
Zestaw startowy
Do decoupage wróciłam po wielu latach. Przypadkiem trafiłam na YouTube na filmik dla początkujących, który mnie zachwycił, bo odpowiedział na wszystkie moje wcześniejsze pytania. Po nitce do kłębka trafiłam do pewnego sklepu internetowego, w którym kupiłam zestaw startowy. W jego skład wchodziły dwa drewniane pudełka, zakładka do książki, niezbędne materiały i akcesoria oraz instrukcja w formie filmu. Zestaw idealny – wszystko, co potrzebne, i dokładnie wytłumaczone krok po kroku. Pomyślałam, że jeżeli to mi nie wyjdzie, to już nic mi nie wyjdzie i zostanie mi tylko świat bezdusznych podatków.
Ku uciesze mojej (i pani ze sklepu internetowego chyba też, bo zostałam jej stałą klientką) wyszło. Nie było idealne, nie było dokładnie tak, jak na filmie, ale było piękne i było moje. I tak zaczęła się moja wielka pasja, która dała mi (i wciąż daje) dużo satysfakcji, ale też uratowała moje zdrowie psychiczne w pandemii.
Zakładkę do książki zostawiłam sobie, skrzyneczki zaś rozdałam (uściski dla mojej chrzestnej i bratowej) i od tego momentu nieustannie się uczę, eksperymentuję i tworzę. Kilka rzeczy zrobiłam dla siebie, do domu, ale zdecydowana większość moich prac powstała z myślą o konkretnych osobach, jako prezenty dla mojej rodziny i przyjaciół. Zdjęcia wszystkich prac publikowałam na prywatnym profilu facebookowym i wiele razy słyszałam od znajomych „Jakie to piękne! Dlaczego ty tego nie sprzedajesz?” No właśnie, dlaczego?
Ten moment
Uważam, że w życiu wszystko ma swój czas i nie warto robić nic na siłę. Jeżeli za coś się biorę, to dlatego, że czuję, że jest to właściwy moment. W tym roku skończyłam 40 lat i chociaż nie przywiązuję żadnej wagi do swojego wieku, to w prezencie urodzinowym kupiłam sobie domenę i postanowiłam rozpocząć nowy projekt. Stworzyłam Idris’gift – miejsce, w którym możecie zobaczyć moje prace, a także poznać ich historię. Znajdziecie tutaj prezenty, które podarowałam moim bliskim, rzeczy, które zrobiłam dla siebie lub na specjalne zamówienie oraz takie, które zrobiłam pod wpływem natchnienia i z nadzieją, że komuś wpadną w oko.
Skąd taka nazwa i kim jest Idris? W pewnym sensie to moje alter ego. Kiedyś dawno temu grając w fabularną grę komputerową stworzyłam sobie postać elfki o imieniu Idris. Była odważna, świetnie strzelała z łuku, miała magiczne moce i życie pełne przygód – słowem, wszystko to, czego nie miałam ja 😉 Bardzo ją polubiłam i została ze mną nawet po ukończeniu gry. Kiedy zakładałam swoją działalność gospodarczą i szukałam nazwy, jej imię było pierwszym, co przyszło mi do głowy. Taka odrobina magii w prozaicznym świecie podatków. Do prezentów pasuje chyba jeszcze bardziej…
0 komentarzy